W oknach na klatkach były niegdyś kolorowe, ozdobne szyby…
W zabytkowych kamienicach nadal żyją mieszkańcy, których opowieści często okazują się cennym źródłem informacji na temat minionych zdarzeń. Pani Edeltrauda, zamieszkująca od piątego roku życia nieruchomość przy ulicy Kozielskiej w Katowicach podzieliła się wspomnieniami z czasów, gdy w budynku mieściła się wytwórnia wafli, a na dziedzińcu znajdowały się stajnie oraz garaż na bryczki, którymi często podróżowano na mszę do najbliższego kościoła. Wiele się od tego czasu zmieniło w całych Katowicach. Wspomnienia jednak wciąż pozostały żywe.
„Proszę do mnie mówić Maria, tak będzie prościej. To moje drugie imię i wszyscy zawracają się do mnie tym imieniem” – tymi słowami rozpoczęło się nasze spotkanie. Naprzeciwko mnie siedzi starsza, niezwykle szczupła, ale bardzo elegancko ubrana kobieta. Powiem szczerze, że trochę obawiałem się spotkania, nie mając bladego pojęcia czy mój gość będzie otwarty na współpracę. Przygotowane wcześniej pytania – nie sprawdziły się. Rozmowa okazała się na tyle żywiołowa i emocjonalna, że i tak o nich zapomniałem. Pani Maria urodziła się w jednym z budynków przy ul. Mariackiej w Katowicach, do mieszkania przy Kozielskiej wprowadziła się wraz z rodzicami pięć lat później. Wcześniej żyli i pracowali tutaj jej dziadkowie. Losy rodziny tak się potoczyły, że kilkukrotnie zmuszeni byli opuszczać mieszkanie, by ponownie do niego wracać.
Właściciel kamienicy przy ulicy Kozielskiej pochodził z Rybnika. W budynku zamieszkiwał jego księgowy Pan Kisielewski, który był bardzo kulturalnym mężczyzną poruszającym się o lasce. Dziadek Pani Marii, dobrze go znał. Dziadek zajmował mieszkanie pod numerem 3 od 1920 roku. Trudnił się zbieraniem czynszu od lokatorów, prowadzeniem ksiąg meldunkowych oraz przechowywaniem kluczy do pustych mieszkań. Pilnował także porządku, pełniąc w ten sposób funkcje gospodarza. Mieszkania przy ulicy Kozielskiej były wyposażone w dwie komórki, ubikacje na klatce schodowej oraz w zlew z bieżącą wodą, który – co dzisiaj jest nie do pomyślenia – mieścił się w przedpokoju. W każdym mieszkaniu zamieszkiwały dwie rodziny. Podczas okupacji prawą stronę kamienicy pod numerem 7 zajmowali pracownicy więziennictwa z zakładu karnego przy Mikołowskiej. Pod koniec II wojny światowej w kamienicy stacjonowały wojska radzieckie urządzając sobie tutaj radiostacje. Był to czas ogromnych opadów śniegu. Potężne drzwi do mieszkania zostały wyciągnięte z zawiasów, a żołnierze chodzili tam i z powrotem wnosząc do mieszkania biały puch na podeszwach butów. Wkrótce zebrało się go po kostki.
Po śmierci dziadka Pani Marii, jego małżonka poprosiła swojego syna, by ten wrócił do kamienicy przy Kozielskiej i przejął obowiązki po swoim zmarłym ojcu. Tak też się stało. Tymczasem zmarł długoletni właściciel budynku i ciężar funkcji właściciela spadł na wnuczkę. Nie trwało to jednak długo. Po około trzech latach zrezygnowała i oddała kamienicę pod opiekę Zrzeszenia Prywatnych Właścicieli. W końcu i ojciec Pani Marii zrezygnował ze swojej „odziedziczonej”, dodatkowej pracy.
„Przepraszam, że tak chaotycznie, ale wracają wspomnienia, co chwilę coś mi się przypomina. Na przykład to, że jako mała dziewczynka uwielbiałam się bawić ze swoją ówczesną przyjaciółką szmacianymi lalkami na strychu kamienicy. Niestety, bardzo dużo się zmieniło. Strych, klatki schodowe, a nawet podwórko znacznie różniły się od tego co obecnie widzę wyglądając przez okno. Czy wie Pan, że dawniej w oknach na klatkach były kolorowe, ozdobne szyby? Wyglądało to przepięknie!”.
Budynek po lewej stronie podwórka, w latach 1948-1955 był zajmowany przez niejakiego Pana Kwaśnioka. Wraz z rodziną mieszkał w tej części kamienicy oraz prowadził swój biznes. Była to produkcja wina, oranżady i landrynek. Do biura zakładu prowadziły strome schody. Środkowa parterówka niestety już nie istnieje – a szkoda, bo dawnej mieścił się tu garaż na bryczki. Prawą stronę podwórka zajmowały stajnie z końmi. Dwa konie należały do Pana Jurgowiaka – dostarczał on węgiel do mieszkań. Druga ze stajni dawała schronienie trzem innym koniom, które należały do Pana Ogoniaka. Pan Ogoniak mieszkał w mieszkaniu pod numerem 7. Był właścicielem dużego pola nieopodal dzisiejszego lotniska. Zatrudniał parobka do koni. Jego furmanki stały na podwórku zajmując bardzo dużo miejsca. Nad stajniami mieściły się pomieszczenia do składowania siana i słomy, wchodziło się tam po drabinie, co było nie lada atrakcją dla dzieciaków. W całej kamienicy było czuć zapach siana i gotowanych ziemniaków przeznaczonych na paszę dla zwierząt.
W latach 1965-1985 w budynku działała fabryka wafli, która w znacznym stopniu przyczyniła się do remontu kamienicy. Odnowiono strych, dach, plac w podwórzu przy kamienicy oraz powstała dobudówka. Do zakładu, a dokładnie w miejsce dawnego garażu na bryczki sprowadzono dużą maszynę do wypieku kruchych przekąsek. Z lewej strony kamienicy patrząc od podwórza mieściło się biuro zakładu. Dawne stajnie przebudowano na szatnie, toalety, prysznice dla pracowników oraz miejsce dla nowego stróża. Do pomieszczenia na siano dobudowano schody i przekształcono go w magazyn, w którym przechowywano wyroby – suche wafle, wafle nadziewane oraz ptasie mleczko. Czasami, gdy sąsiedzi pomogli przedsiębiorcy w załatwieniu jakiejś niewielkiej sprawy mogli liczyć na zapłatę w postaci słodkich łakoci. Po likwidacji fabryki wafli powstała tu wytwórnia sprężyn Fedar (1985-2006). W kamienicy mieściła się także mleczarnia, której właścicielem był Pan Piszczek.
Kamienica nigdy nie miała bogato zdobionej elewacji, była skromna, ale zadbana i czysta. Wejście do klatki budynku numer 7 nie było zabudowane. Brama wjazdowa była drewniana i mieściła się na nich dodatkowa furtka. Bezpośrednio do podwórka prowadziła druga brama. Niestety, została ona zniszczona. Łobuzom dewastacja uszła płazem, gdyż żona jednego z nich pracowała w Zrzeszeniu. Nowa brama powstała dzięki zaangażowaniu lokatorów oraz pracowników wytwórni sprężyn.
Czy jest jeszcze coś do czego wraca w swoich wspomnieniach Pani Maria? „Za bajtla wraz z innymi młodszymi mieszkańcami podglądaliśmy ceremoniał żydowskich pogrzebów na pobliskim cmentarzu. Niedaleko mieścił się betonowy basen, gdzie spotykaliśmy się z przyjaciółmi. Od najmłodszych lat interesowałam się sztuką – kochałam śpiewać i malować, gram także na mandolinie. Pasja została do dzisiaj, ale nigdy nie spełniłam swoich marzeń o zastaniu artystką – byłam zbyt nieśmiała. Co do samej Kozielskiej – mieszkania były ogrzewane węglem, często bywało zimno i brakowało pieniędzy, ale żyło się tu dobrze. W ogóle tamte czasy były dużo lepsze. Nie było tej współczesnej pogoni za pieniądzem i technologią. Pamiętam dźwięki skrzypiec, na których grywał jeden z sąsiadów oraz melodie wydostającą się z mieszkania stroiciela fortepianów gubiące się na korytarzach budynku. Pamiętam, srogie zimy, upalne lata. Było zdecydowanie więcej zieleni i kwiatów. Przed oczami migają mi twarze moich bliskich, znajomych i sąsiadów na przykład Pana Majora Wojska Polskiego, który mieszkał nade mną. Pamiętam gwar, uśmiechy, a czasem – płacze i kłótnie. Pamiętam spotkania. Właśnie przypomniało mi się nawet to, że na strychu była hodowla gołębi. Jeden z nich był szczególny, bowiem w lotach gołębi został mistrzem świata. Został uhonorowany w Kapsztadzie w 2001 roku. Czy wie Pan, że taki ptak osiąga wartość nowego mercedesa? Jego właścicielem był Pan Stefan Górek – miłośnik gołębi pocztowych.”
Obecnie kamienica przy ul. Kozielskiej w Katowicach podlega pod spółkę Śląskie Kamienice S.A., która prowadzi tutaj sprzedaż mieszkań. Już wkrótce rozpoczną się prace remontowe, które mają przywrócić nieruchomości dawny blask. Budynek zyska nowe piony, instalacje, stolarkę drzwiową i okienną oraz elewację.
Bartek | Marketing